Do Lhasy dotarlismy w okolicach godziny 15. W szalonym tempie wykompalismy sie i zebralisny rzeczy do pralni. Jutro miał być nas ostatni dzien w miescie i to jadyna okazja na zrobienie prania. Tego dnia pozbylismy sie praktycznie calego sprzetu trekkingowego. Namiot okazal sie niewiele wartym szmelcem a spiwory mialy zawyzona tolerance na temperatury ujemne. A po wyszystkim zasluzona nagroda. Poszlismy uczcic nasza wyprawe w lokalnej restauracji. Zaskoczyl nas przyjazny klimat lokalu i ... zachodnia kuchnia. Naszym glownym daniem stalo sie serowe founde, ktore okazalo sie strzalem w 10. Ach ten garuszek pelen wrzacego sera ..
Subscribe to:
Post Comments (Atom)
No comments:
Post a Comment