Tuz nad ranem wiatr ucichl, jednak ciagle było straszliwie zimno. OBudzil nas warkot samochodu, drugiego, trzeciego, lecz mimo to nie ruszylismy sie z namiotu, CZEKAJAC az nagrzeje go slonce i będziemy mieli dosc energii, żeby wyjsc.
Mariusz od samego rana był w nienajlepszej formie - ostro dala sie we znaki choroba wysokosciowa. Przenikajacy glowe bol, ktory nie ustepowal i nudnosci. Ale ciepla herbata ginger lemon honey i kanapka wasa z dzemem znacznie polepszyla samopoczucie.
Mariusz od samego rana był w nienajlepszej formie - ostro dala sie we znaki choroba wysokosciowa. Przenikajacy glowe bol, ktory nie ustepowal i nudnosci. Ale ciepla herbata ginger lemon honey i kanapka wasa z dzemem znacznie polepszyla samopoczucie.
Mimo ze oboz skladalismy dosc pozno, bo o godzinie 9, to rece nam niemilosiernie marzly. Wyruszylismy około 10 i ku naszemu zdziwiebniu, przewodnik chcial pojechac samochodem (!), lecz nasz zdecydowany, jednoglosny i grupowy protest powstrzymal go od tego.
W sumie tempo marszu tego dnia mielismy calkiem niezle. Około godziny trzynastej zorganizowalismy kuchnie polowa, żeby ugotowac obiad. Zbawienne kluski były ratunkiem dla naszych wycienczonych organizmow. Wszyscy wcinalismy noodlesy, az nam sie uszy trzesly. Szlismy dalej zwawo, chociaz braki formy i ostatnia noc dawaly sie coraz bardziej we znaki.
Ostatni etap wedrowki tego dnia Kamila przejechala samochodem, co dalo jej mozliwosc przygotowac oboz przed przyjsciem pozostalej czesci grupy i ugotowac kolacje. W miedzyczasie Kamila rozdala czesc naszych zapasow zywnosciowych pasterzom pasacym yAki, otrzymujac w zamian wisiorek na szczescie (za 2 zupki).
Godzine pozniej Mariusz z Hansem dotarli do obozu, ktory na pewna chwile stal sie obozowiskiem pasterzy Tybetanskich.
Namioty staly pomiedzy stadem Yakow, koni. Tego dnia mielismy bardzo uroczysta kolacje: ryz z warzywami, rybe w pomidorach i oleju, rzodkiew z sola (przysmak Hansa) no i wino, gdyz tego dnia swietowalismy nasza pierwsza rocznice slubu...
No comments:
Post a Comment