Sunday, June 10, 2007

Powrot ... smoka ... [10 czerwca 2007]


Wrocilismy do Szanghaju. I oto siedzimy sobie w kawiarence i wrzucamy na internet reszte naszych opowiesci o Chinach. Jutro wracamy. Z jednej strony wielka radosc bo już tesknimy za domem, rodzina, przyjaciolmi. A z drugiej troszke szkoda ze to koniec tej przyvgody ... Ale Zycie toczy sie dalej i otwier przed nami kolej drzwi ... Dokad teraz?... to sie okaze.

Dziekujemy, ze byliście z nami caly czas, za wiadomosci, za wsparcie. I dzieki ze jestescie i będziecie :*

There are nine million bicycles in Beijing ... [4-9 czerwca 2007]

Czas spedzony w Pekinie obfitowal w roznorodne doznania wynikajace z ilosc odwiedzonych przez nas miejsc. Ale oczywiście znalezlismy i czas na odrobine odpoczynku. Powedrowalismy do ksiegarni, kazde z nas zakupilo jedna pozycje dla siebie a nastepnie zaszylismy sie w Starbucksie na cale popoludnie i nie wychylaliemy nos zza ksiazek i kawy.

Nasza wedrowka po ulicach Pekinu rozpoczela sie oczywiscie od placu Tiananmen - betonowego pomnika wspolczesnej wladzy

Na betonowym placu niczym ogromny kaktus wyrasta ogromny pomnik Bohaterow Ludowych, z ktorych CHinska REpublika Ludowa jest niezwykle dumna


Nie tylko powyzszy pomnik przypomina nam o zjednoczeniu klasy robotniczej, ale rowniez kilka pomniejszych pomnikow ...

A na twarzach rysuje sie bezkrytyczne zaangazowanie

Nieco dalej i nieco bardziej historycznie - Brama Qianmen, straznik Miasta Wewnetrznego, glownie zamieszkalego przez cesarza i urzednikow

Tuz za Brama Qianmen, Hutongi, miasto ludu, pelne malenkich domkow, zwanych Hutongami. Obecnie w remoncie przed Igrzyskami. Z Hutongow pewnie niewiele pozostanie, a szkoda...

Prawdziwa twarz Pekinskiej ulicy


A nieco dalej na poludnie miasta przepiekna Swiatynia Nieba i niesamowity park z klimatem


A otoz sama Swiatynia Nieba, w ktorej cesarz bral udzial w ceremoni, ktora miala spowodowac wyproszenie lask dla rolnikow i ich zbiorow w danym roku


A to juz Zakazane Miasto, gdzie przez kilkaset lat nie mieli wstepu zwykli smiertelnicy. Cesarz jeno tam zyl


Chwila przerwy podczas intensywnego zwiedzania. Zakazane Miasto to ogroooooomny kompleks.


Zakazane Miasto to dzielo i siedziba dwoch ostatnich dynastii Ming i Qing. Tu tez dopelnily sie dni cesarstwa Chinskiego

A to juz slynny Wielki Mur... Pierwsze poczatki to okolice VIII w.


Jednak swa pelnie osiagnal za dynastii Ming ok. XV wiek

Za dynastii Qing (1644-1911) tylko sie starzal...

Paradoksalnie nie sprawdzil sie wcale jako obiekt obronny, natomiast sluzyl jako droga transportu dobr ze wschodu na wschod i vice versa.

A ze nie obronil... Czyngis-Han zamiast toczyc walki, zwyczajnie przekupil straznikow i dostal sie na teren cesarstwa (w efekcie powstala dynastia Yuan).



A tutaj zjezdzalismy na linie z muru az na sam dol... oj dzialo sie, dzialo...

Z powrotem w Pekinie... tym razem na kolacji... ze skorpionow... mniam...


A to juz Palac Letni... gdzie szczegolnie cesarzowa Cixi lubila przebywac (XIX/XX w.)


Nie tylko lubila, ale po zniszczeniu Palacu przez wojska Brytyskie, wydala fundusze przeznaczone na odbudowe floty... na odbudowe Palacu. Coz, niedlugo pozniej flota chinska sromotnie przegrala z japonska... ale piekny Palac jest do dzisiaj.

I piekne ogrody. Semiramida nie mialaby sie czego powstydzic.

A na deser Paw, w klatce. Dumny... jak to zwykle Paw, szczegolnie, ze cesarski ;-)

To to tak i urodziny [2,3 czerwca 2007]

Stuk puk stuk pusk a tak to tak to to tak. Jedziemy pociagiem do Pekinu. Za oknem szaro i ponuro...
Jedyne urozmaicenie podczas podrozy stanowily urodziny Mariusza:) [sto lat sto lat kochanie:*] Swietowalismy od samego rana.
Ponadto, tradycyjnie podroz umilalo nam czytanie ksiaze, wreszcie moglisny sie na troche wyloczyc z otaczajacej nas rzeczywistosci. Mariusz zaplanowal tez szczegolowo nasz czas w Pekinie. Dokladnie zapoznal sie z tym, co warto zobaczyc, gdzie zajrzec. Byliśmy gotowi na podboj Pekinu :)

Day off [1 czerwca 2007]

Ostatni dzien przed 48 godzinna podroza do Pekinu, ktory stanowi ostatni etap naszej podrozy. Przepelniony ostatnimi zakupami, pakowaniem sie. Sami nie wiem jak udalo sie nam jeszcze znalezc czas na zwiedzenie klasztoru Sera. Pelne magii i zapachu kadzidel miejsce.
Ciekawa byla mozliwosc przyjzenia sie codziennym mniszym cwiczeniom prowadzenia dyskusji. W sumie bardziej to przypominalo publiczny pokaz, gdyz poza nami na dziedzincu znajdowalo sie kilkudziesieciu turysto robiacych zdjecia.

Cywilizacja [31 maja 2007]

Drugi dzien w samochodzie. Zaczelismy być już pozadnie znudzeni. Po bardzo aktywnych kilku dniach wielogodzinna jazda samochodem była nie do zniesienia. Nagroda za niewygody była przepiekna panorama na Himalaje ... no i oczywiscie jezioro.


Do Lhasy dotarlismy w okolicach godziny 15. W szalonym tempie wykompalismy sie i zebralisny rzeczy do pralni. Jutro miał być nas ostatni dzien w miescie i to jadyna okazja na zrobienie prania. Tego dnia pozbylismy sie praktycznie calego sprzetu trekkingowego. Namiot okazal sie niewiele wartym szmelcem a spiwory mialy zawyzona tolerance na temperatury ujemne. A po wyszystkim zasluzona nagroda. Poszlismy uczcic nasza wyprawe w lokalnej restauracji. Zaskoczyl nas przyjazny klimat lokalu i ... zachodnia kuchnia. Naszym glownym daniem stalo sie serowe founde, ktore okazalo sie strzalem w 10. Ach ten garuszek pelen wrzacego sera ..

Niekonczacy sie powrot [30 maja 2007]

Pierwszy dzien powrotu do Lhasy. Poniwaz czekala nas dluga droga powrotna wyruszylismy skoro swit. Plan wygladal nastepujaco: djazdzamy do Shigatse, gdzie spedzamy noc, nastepnego dnia zwiadzajac po drodze jazioro (nie pamietamy niestety jego nazwy) wracamy do Lhasy.

Cala droge przegadalismy. Robilismy zdjecia ...
Wracalismy wspomnieniami do naszej wyprawy i troche odsypialismy. Do Shigatse dotarlismy pod wieczor. Zdazylismy odwiedziec kawiarenke internetowa, wziac niekonczacy sie prysznic i isc spac.

Yeah ... [29 maja 2007]

Hans obudzil nas punktualnie o 7 30. O 9 planowalismy wymarsz na zdobycie bazy. Szybka kapiel i byliśmy gotowi na sniadanie. Tego dnia postanowilismy zrobic sobie przerwe od krakersow i dzemu i skorzystalismy z uslug pobliskiego baru. Alez nam smakowal omlet i nalesnik ... Pelni energii po cieplym sniadaniu wyruszylismy zgodnie z planem.
Krotki, 8 kilometrowy odcinek, im blizej celu, bardziej dawal sie we znaki, ale i my byliśmy trudniejsi do zlamania. To było niesamowite uczucie, być z minuty na minute blizej Gory. Mimo ze brakowalo nam tchu parlismy do przodu. 4 kilometry przed baza skonczyla sie mozliwosc jazdy dalej samochodem (oczywiscie my na wlasnych nogach). My odetchelismy z ulga, irytowaly nas już przejezdzajace nieustannie droga samochody, a raczej dym i unoszacy sie w powietrzu po nich kurz. Ze zdziwieniem patrzylismy na turystow, którzy z samochodow przesiadali sie w wozki ciagniete przez konie. Każdy na swój sposob zdobywa Mt. Everest.
W sumie z drugiej strony ... to co okazalo sie dla nas szczytem marzen dla jeszcze innej grupy ludzi stanowi dopiero poczatek wyprawy. I tak szlismy i szlismy i byliśmy coraz bardziej podekscytowani.














No i udalo sie. Dotarlismy.










Niech zdjecia powiedza za nas. Towazyszyla nam mieszanka radosci, satysfakcji, ze dalismy rade, ze sie udalo zrealizowac marzenia, i hmmm odrobina niedosytu ze to już koniec w miejscu gdzie tak na prawde dopiero sie zaczyna ...
















Mariusza spodnie hmmmm nieco ucierpialy podczas wyprawy hihihihih
















Reszte dnia spedzilismy rozmawiajac o zyciu i snujac plany na przyszlosc. Ale to calkiem inna historia i inny rozdzial naszego zycia ...