Zbieglismy z gory na sniadanie, nie mogac sie doczekac ... jakiegos toscika, moze dzemu, owocow i wedlinki. Oczekiwalismy typowo eurpejskiej uczty. Jakie musielismy miec miny, gdy podano nam tace i paleczki oraz zaproszone do stolu, na ktorym moglismy znalezc ryz, cos ala kluski na parze i 3 rozne mieszanki warzyw ... i to wszystko, nie bedzie nic wiecej ... Po 2 dniach w pociagu na zupkach i bulkach marzylismy o czyms normalnym w naszym tego slowa rozumieniu oczywiscie.
Swoja droga ciekawe sa te momenty konfrontacji naszych oczekiwan z rzeczywistoscia. Doswiadcza sie wowczas przesuniecie paradygmatu i nagle to co bylo oczywiste, takim przestaje byc w konfrontacji z oczywistoscia drugiej strony.
Nie pozostalo nam nic innego, niz zjesc sniadanie wedlug kuchni chinskiej. Jesli chodzi o Mariusza, to bez wiekszych problemow adoptuje sie do kazdej kuchni. Kamila ma z tym nieco wieksze problemy. Jesli chodzi o kuchnie chinska jest dla mnie za ostra. Nie bardzo tez lubie jesc potrawy, co do ktorych nie wiem z czego sa przyrzadzone. Zatem jesli o mnie chodzi, nieco sie obawiam jak bedzie wygladalo moje jedzenie w Chinach.
Zaraz po wyjsciu z hotelu nasze pierwsze kroki skierowalismy w strone centrummiasta, gdzie mielismy nadzieje znalezc CITS tudziez inna agencje turystyczna. Jednym z celow, jaki mamy do zrealizowania w Tybecie to wyprawa na Mt. Everest do bazy, z ktorej wyruszaja ekspedycje planujace zdobyc szczyt. Znajduje sie ona na wysokosci 5400 m.n.p.m.
Znalezlismy w sumie 5 agencji, ktore zaproponowaly nam organizacje wyprawy. Od razu jednak poczulismy ze zaufac mozemy jednej. Na 25 maja najpozniej wyznaczylismy termin wyruszenia. Do tego czasu planowalismy zaczekac, na ewentualnych chetnych do dolaczenia sie. Gdzie tylko sie dalo, rozwiesilismy informacje, ze wybieramy sie na taki wypad. Spokojni o trekking, postanowilismy poswiecic reszte dnia na aklimatyzacje w nowym miejscu.
Z minuty na minute to miejsce zachwycalo nas coraz bardziej. Jak ubrac w slowa to co sie tu czuje? Ten spokoj, poczucie wyciszenia i magii.
Swiete miejsce nieco powyzej miasta, jakby sprawowalo nad nim piecze, otoczone Himalajami. Pieknie. Moglismy usiasc w parku na przeciwko i delektowac sie tym widokiem. Po prostu byc...
I tak sobie siedzielismy i siedzielismy i robilismy zdjecia i siedzielismy. Gdy juz sie nieco nasycilismy, ruszylismy w strone placu Parkora.
I tak sobie siedzielismy i siedzielismy i robilismy zdjecia i siedzielismy. Gdy juz sie nieco nasycilismy, ruszylismy w strone placu Parkora.
Nasza uwage przykuly osoby, ktore pokonywaly droge do swiatynie ... Na przemian padaly na ziemie przesuwajac na dlugosc wyciagnietych dloni "rozaniec", nastepnie wstawaly, modlily sie i klanialy. Nastepnie podchodzily do miejsca w ktorym polozyly "rozaniec", klekaly, padaly na ziemie, przesuwaly rozaniec wstawaly ... i tak nieustannie od miejsca z ktorega zaczynaly do swiatyni. Jak sie pozniej dowiedzielismy, niektore osoby mogly byc w drodze nawet od roku ... wszystko zalezalo od jakiego miejsca zaczynaly.
No comments:
Post a Comment