Rano wszystko było odmierzone - poranna toaleta na bazie wody mineralnej, szybkie uzupelnienie zapasow, których nie zdazylismy kupic wczoraj w hipermarkecie, checkout, taksowka i nasz ulubiony dworzec. Nie było sie tu latwo odnalezc, bo w przeciwienstwie do dworca w Szanghaju, poza numerem pociagu wszystko było po Chinsku. Obeszlismy caly hall dookoła i gdyby nie napis (po angielsku) train to tibet, ktory zobczylismy po dlugich poszukiwaniach, już zaczelibysmy sie czuc lekko zaniepokojeni. Zanim weszlismy do poczekalni musielismy pokazac swoje pozwolenia.
Poczekalnia była kameralna a i podroznych było niewielu, wszyscy cierpliwie czekajacy na pociag. W pewnym momencie z glosnikow poplynal calkowicie niezrozumialy dla nas komunikat, ale widzac, ze wszyscy sie ruszyli ku drzwiom, wiedzielismy, ze powinnismy zrobic to samo. Bez trudu odnalezlismy nasz wagon, a w nim nasze miejsca.
Soft sleepery okazaly sie jeszcze bardziej komfortow niż przypuszczalismy. Wow, wygodne, czyste. Każdy z podroznych poza zestawem poscieli, miał na wysokosci oczu w sciane wagonu wmontowany wlasny telewizorek (tym razem nie dzialaly:) ale zakladamy ze incydentalinie), dostep do tlenu. Każdy przedzial zamykany od wewnatrz, oczywiście z termosem na goraca wode i kwiatkiem (sztucznym co prawda, ale nie badzmy drobiazgowi) na stoliku. Jednym slowem super. Ciekawi tylko byliśmy, z kim będziemy dzielic te przestrzen przez najblizsze 36h.
Wspoltowarzyszem pierwszych kilku godzin naszej podrozy był pewien Chinczyk, ktory zdawal sie nie zauwazac naszej obecnosci. Spal niemal caly czas lub zaglebial sie w lekturze czasopisma o blizej nierozszyfrowanym przez nas tytule. Po kilku godzinach wysiadl, a na jego miejsce dosiadla sie pewna tybetanka. Na poczatku mielismy wrazenie, ze jest przerazona nami, nasza innoscia i tym, ze musi z nami spedzic kilka najblizszych godzin. Po jakims czasie wyraznie było widac, ze nabrala do nas zaufania. Zaczela sie do nas usmiechac i nawet probowac nawiazac rozmowe, niestety te proby spezly na niczym. Pozostawalo nam jedynie w sposób niewerbalny wyrazac ze sie cieszymy ze wspolnej podrozy. Tybetanka, nie jechala jednak do Lhasy, jak pierwotnie zakladalismy.
Ostatnie 15 h podrozy spedzilismy sami w przedziale, co oczywiście nam nie przeszkadzalo. Podroz minela nam na czytaniu ksiazek, podziwianiu przeslicznych widokow, nadrabianiu zaleglosci w blogu :) oraz pichceniu zupki chinskiej od czasu do czasu.
No comments:
Post a Comment