Mocno zmeczeni dluuuuga podroza, wygramolilismy sie z pociagu. Xian nie wygladal tak nowoczesnie jak Szanghaj, poczulismy dobrze znane nam z Indii uczucie irytacji, gdyz co chwile ktos probowal nas naciagnac na hotel, taksowke lub wymiane pieniedzy. Również miasto było bardziej zniszczone i brudne, zas ludzie na pierwszy rzut oka wydawali sie nieco odmienni od mieszkancow Szanghaju.
Nauczeni poprzednim przykladem, chcielismy dokonac zakupu biletow na pociag do Tybetu jak najszybciej, tym bardziej, ze wiedzielismy ze trasa jest oblozona. Napisalismy na kartce gdzie i kiedy chcemy jechac i mielismy przygotowany przewodnik z slowniczkiem kolejowym. Znalezlismy nawet odpowienie anglojezyczne, oczywisie na miare miejscowych mozliwosci, okienko, gdzie mielismy kupic bilet.
Taksowkarz nie bardzo wiedzial, gdzie jechac i dopiero obsluga hotelu wyjasnila sprawe. Po kilku minutach dojechalismy na miejsce, choc taksowkarz poczatkowo nie zauwazyl naszego hotelu. Dopiero po naszej interwencji, wjechalismy tam gdzie trzeba. Kierowca z zadowoleniem wreczyl nam kwitek, zadajac za trase dwukrotnie wiecej niż powinien, nie uwzgledniajac swojej hotelowej pomylki. Zaplacilismy mu polowe kwoty, z czym nie mogl sie pogodzic, gdyz nie udalo mu sie naciagnac turystow. Jednak recepcjonistka upewnila nas, ze nasza kwota była w porzadku.
O niczym innym nie marzylismy jak o prysznicu i krotkiej drzemce. Prysznic okazal sie koszmarem, ktory powtarzal sie przez kolejne trzy dni. Z rur kanalizacyjnych wydobywal sie niesamowity fetor, ktory znany jest tym, którzy mieli okazje znalezc sie na przyklad w poblizu zakladow celulozowych. Koszmar. Smrod wydobywal sie w kilka chwil po puszczeniu wody. Umeczeni podroza i prysznicem zasnelismy jak dzieci. Tego dnia miedzy innymi raz jeszcze znalezlismy sie na dworcu, aby kupic bilety do Lhasy... A jak do tego doszlo?
Zapytalismy w naszym hotelu recepcjonistki, by poradzila nam jak zdobyc pozwolenie na wjazd do Tybetu. Zdziwiona naszym pytaniem, poinformowala, ze paszport powinien w zupelnosci wystarczyc. Jakos nie bardzo moglismy w to uwierzyc. Postanowilismy potwierdzic informacje w jakims biurze podrozy. W sumie do dnia wyjazdu nie udalo nam sie znalezc zadnego :), ale za to trafilismy do hotelu, ktory organizowal wycieczke jednodniowa po okolicy ze zwiedzaniem miedzy innymi Terakotowej Armii - osmego cudu swiata - 7 tys zolnierzy strzegacych grobowca cesarza Huang Shi.
Oczywiście zapisalismy sie na te wyprawe i przy okazji, pelni nadziei, ze pani ktora wspolorganizuje takie wycieczki, ma pojecie o podrozowaniu po Chinach, zaczelismy wypytywac o pozwolenie na wjazd do Tybetu. Jakiez było nasze zdumienie, gdy poinformowala nas, ze paszport powinien wystarczyc, gdyz Chinczycy jadac do Tybetu musza posiadac ze soba jedynie ID (dokument tozsamosci). Pelni nadziei w sercu ochoczo pomaszerowalismy na dworzec. Jakaz była nasza radosc, gdy ponownie ujrzelismy nasza "ulubiona" pania w kasie. Dzielnie, pewni siebie, ponownie poprosilismy o bilety do Lhasy na 19 maja. W odpowiedzi na pytanie o pozwolenie podalismy paszporty, otwarte na stronie wizy, aby pani nie musiala sie zbytnio trudzic nad jej szukaniem ...
Sprawa nie wyjasnila sie takze w kolejnym biurze lokalnych linii lotniczych, ale jej pracownica na tyle sie zaangazowala, ze wykonala 3 telefony, przedyskutowala sprawe z kilkoma osobami i napisala nam na kartce adres oraz nazwisko osoby, ktora nam pomoze... Okazalo sie ze trafilismy do miedzynarodowego hostelu mlodziezowego .... Tam wyjasniono nam procedure. W skrocie: kupowalismy u nich 2 dniowa wycieczke po Lhasie, co dawalo nam pozwolenie na zakup biletu, wejscie do pociagu i wjazd na teren Tybetu, gdzie moglismy zostac tak dlugo, jak dlugo wazna jest nasza wiza chinska.
Przypomina mi to troche wjazd do Anglii, gdy praca w niej była nielegalna. Kupowalo sie bilet na 2 tygodnie, na granicy mowilo, ze jedzie sie zwiedzac. Lub jeszcze lepiej, jak na zaproszenie do kogos bliskiego. Każdy na granicy dostawal wize na 6 mcy i zwykle tyle czasu tam spedzal ...
Ponadto okazalo sie, ze gdybysmy kupili bilet na samolot, to i tak bysmy nie mogli leciec bez pozwolenia.
Wyczerpani zamieszaniem, ktore towarzyszylo zakupowi biletow wrocilismy do hotelu. Kiedy już chcielismy otwierac drzwi, okazalo ze zginal nam klucz do pokoju i mimo ze wszystko przeszukalismy trzykrotnie, nie udalo sie go znalezc. Gwozdziem do trumny wydarzen tego dnia, była informacja z Polski, ze musimy na gwalt zalatwic pewna sprawe z bankiem. Jedynym pocieszeniem tego dnia moglo być tylko piwo i darmowy internet w hotelu. Potem juz tylko poszlismy spac...
No comments:
Post a Comment