
Hans obudzil nas punktualnie o 7 30. O 9 planowalismy wymarsz na zdobycie bazy. Szybka kapiel i byliśmy gotowi na sniadanie. Tego dnia postanowilismy zrobic sobie przerwe od krakersow i dzemu i skorzystalismy z uslug pobliskiego baru. Alez nam smakowal omlet i nalesnik ... Pelni energii po cieplym sniadaniu wyruszylismy zgodnie z planem.


Krotki, 8 kilometrowy odcinek, im blizej celu, bardziej dawal sie we znaki, ale i my byliśmy trudniejsi do zlamania. To było niesamowite uczucie, być z minuty na minute blizej Gory. Mimo ze brakowalo nam tchu parlismy do przodu. 4 kilometry przed baza skonczyla sie mozliwosc jazdy dalej samochodem (oczywiscie my na wlasnych nogach). My odetchelismy z ulga, irytowaly nas już przejezdzajace nieustannie droga samochody, a raczej dym i unoszacy sie w powietrzu po nich kurz. Ze zdziwieniem patrzylismy na turystow, którzy z samochodow przesiadali sie w wozki ciagniete przez konie. Każdy na swój sposob zdobywa Mt. Everest.
W sumie z drugiej strony ... to co okazalo sie dla nas szczytem marzen dla jeszcze innej grupy ludzi stanowi dopiero poczatek wyprawy. I tak szlismy i szlismy i byliśmy coraz bardziej podekscytowani.


No i udalo sie. Dotarlismy.
Niech zdjecia powiedza za nas. Towazyszyla nam mieszanka radosci, satysfakcji, ze dalismy rade, ze sie udalo zrealizowac marzenia, i hmmm odrobina niedosytu ze to już koniec w miejscu gdzie tak na prawde dopiero sie zaczyna ...


Mariusza spodnie hmmmm nieco ucierpialy podczas wyprawy hihihihih



Reszte dnia spedzilismy rozmawiajac o zyciu i snujac plany na przyszlosc. Ale to calkiem inna historia i inny rozdzial naszego zycia ...
No comments:
Post a Comment