Sunday, June 10, 2007

Jokhang i mnich [22 maja 2007]

Tego dnia mielismy w planach zwiedzanie swiatyni Jokhang razem z mnichem Kungajem, ktorego poznalismy poprzedniego dnia. Nie moglismy doczekac sie spotkania, gdyz dzieki temu, ze mielismy zwiedzac swiatynie razem z mnichem, liczylismy na informacji z pierwszej reki na jej temat. Ciezko bylo nam rano wstac. Szybkie sniadanie. hmmm niestety chinskie :( Juz zaczyna nam sie marzyc twarozek i chrupiaca buleczka :) Ustalilismy sobie pewnie kompromis. Sniadania jadamy w hotelu (i tak sa wliczone w wynegocjowana cene pokoju), a popoludni idziemy na zupe szpinakowa z, jak nam sie wydaje, wlasnej roboty ciemnym pieczywem z czosnkiem. Jest ona serwowana w restauracji nalezacej do Holenderskiej pary.
Tak wiec w ostatniej chwili wpadlismy na plac przed swiatynia, gdzie juz na nas czekal Kungaj. Weszlismy razem do swiatyni, gdzie znajdowaly sie ogromne tlumy wiernych, wszyscy przepychajacy sie, by jak najblizej podejsc glownej statuy buddy, jak w transie. Kazdy wierny z niezliczona iloscia banknotow w rece wyczekiwal swojego czasu, by moc przy niemalze kazdej figurce buddy, a bylo ich w swiatyni kilkadziesiat, zostawic kilka jiao. Unoszacy sie w powietrzu gesty zapach kadzidel przyprawial nas o zawrot glowy. Niestety nasz mnich pytany o szczegoly historii swiatyni, o jej zawartosc, statuy, odpowiadal bardzo oczywistymi stwierdzeniami, ktore zazwyczaj mozna bylo wyczytac z tabliczek - "to jest statua buddy przyszlosci". Mielismy wrazenie, ze nasze pytania wprawiaja go w zaklopotanie, gdyz nie potrafil na nie udzielic odpowiedzi.















Po zwiedzeniu swiatyni skrylismy sie z mnichem w cieniu, na dachu swiatyni, gdzie wdalismy sie w dluga dyskusje. Rozmwialismy o religii. Zarowno buddyjskiej, jak i naszej chrzesciajnskiej. Kundaj mial sporo pytan i watpliwosci, ktore my staralismy sie mu wyjasnic. Z jakim skutkiem nie do konca jestesmy pewni. Ale dyskusja sama w sobie byla ciekawa. Musielismy odpowiedzac miedzy innymi na takie pytania gdzie mieszka nasz Bog, skad wiem ze tam mieszka, gdzie jest niebo, dleczego nasz Bog nie ma imienia. Robilismy co w naszej mocy by choc odrobine przyblizyc mu nasza religie. Nas z kolei zaintrygowalo powolanie Kundaja. Na pytanie dlaczega wstapil do zakonu, powiedzial, ze w jego wiosce to jest dobrze postrzegane, gdy ktos z rodziny idzie do klasztoru. I dlatego i on w wieku 14 lat podjal taka decyzje. Jak przyznal o buddyzmie, w momencie podejmowania decyzji nie wiedzial wiele. Teraz opuscil klasztor (ma lat 27). Chce przybrac swieckie szaty i nauczac w Lhasie biednych angielskiego. Tak czytajac miedzy wierszami, odnieslismy wrazenie, ze to moze byc koniec zycia mniszego Kundaja. Sam wspominal, ze wielu mnichow rok rocznie opuszcza mury klasztoru, by zalozyc rodziny. Po posjonujacym popoludniu z mnichem pobieglismy do agencji, ktora organiozwala nam trekking. Hmmm organizowala, to moze za duzo powiedziane. Agencja miala zadbac o kierowce i samochod, ktory mial nas dowiezc do miejsca z ktorego rozpoczynalismy piesza wedrowke, przewodnika i pozwolenia. Nocleg (namioty oraz spiwory), jedzenie wraz z kuchenka i gazem, na ktorym je sobie mielismy przygotowac mielismy zalatwic juz sami.
W agencji, mielismy sie spotkac z Hansem, Niemcem ktory odpowiedzial na nasze ogloszenie. Zamiescilismy je w roznych agencja, ze poszukujemy wspoltowarzyszy wyprawy by podzielic koszty. Niestety zainteresowanie pieszym zdobywanie Bazy bylo niewielkie. Wiekszosc osob jechal tam samochodem... Ucieszylismy sie, jak sie okazalo, ze chociaz jednaosoba sie zglosila. Hans okazal sie 57 letnim emerytowanym nauczycielem, ktory od 22 roku zycia podrozuje po roznych zakamarkach swaita. Od razu poczulismy, ze to beda bardzo ciekawie spedzone dni. Hans bardzo chetnie opowiadal o swoich doswiadczeniach, sugerowal gdzie jechac, co zwiedzic. Umowilismy sie z nim na nastepny dzien na zakupy. Kazde z nas musialo kupic spiwor, namiot oraz kuchenki i gaz. Wiedzielismy, ze kupujac "hurtowo" bedziemy w stanie wynegocjowac lepsze ceny.
My ponadto postanowilismy zaopatyrzyc sie w podroby kurtek, ktory w porownaniu z cenami w Polskich sklepach byly nieporywnywalnie tansze. (oj i pozniej nam nie raz tylki (przeparszam) przed zmarznieciem uratowaly, ale o tym poznij :)

No comments: